piątek, 29 września 2023

Zabawy z Piusem

Najgłupszą zabawą okazała się jednak jazda w hamaku. Mocowało się końce hamaka liną do boku siodeł dwóch koni równolegle ustawionych 2 do 3 metrów od siebie. Dwóch jeźdźców: Piusek i ja rozpędzaliśmy konie z podwieszonym, porzecznie do kierunku jazdy, hamakiem między dwoma końmi. W hamaku leżał, jeszcze uśmiechnięty nieprzewidujący niczego trzeci kowboj, zachwycony szybkim pędem koni. Wszystko szło dobrze póki moja „wierzchówka” i Piusa wałach galopowały w równej odległości, 2 do 3 metrów od siebie, ale gdy wjechaliśmy w wertepy, kamienisty ugór, konie omijając dziury i wyrwy zbliżyły się do siebie bokami. Hamak się opuszczał, obniżał szurając po kamienistej ziemi, później już wlokąc nieszczęśnika dopóki podziurawiony hamak nie wyrzucił go z sieci. A wyglądał biedak jak nieboskie stworzenie: ubranie porwane, ręce pokrwawione, twarz czerwona, wykrzywiona z bólu i wściekłości. Przez konie jednak nie był stratowany, z czego Pius i ja byliśmy bardzo dumni, a czego nie umiał docenić nasz trzeci towarzysz zabawy. Ledwośmy go udobruchali i uprosili, żeby już nic po przyjeździe do domu nie mówił. Po umyciu ubraliśmy go w jakąś koszulę i spodnie, obiecali bardzo dużo tabliczek czekolady z Koła i przyrzekli, że przy następnej zabawie w hamak już będzie siedział na koniu a do hamaka namówimy kogoś innego. To go dopiero uspokoiło, a nawet ucieszyło.
Po takich zabawach w Brudzyniu i w Smolinie przyjechaliśmy z Piusem do Mikołajewic, gdzie znowu przebywaliśmy przez parę tygodni, ale już w mniejszym składzie, a za to z większym rygorem u Ojca. Jak atrakcją Brudzynia i Smoliny były lasy, tak w Mikołajewicach (gdzie były tylko trzy małe laski, zagajniki) – była woda, plaża i piękne jak pampasy łęgi nadwarckie. Któregoś lata byliśmy z Ojcem sami w Mikołajewicach. Siadamy w fotelach pod modrzewiem przed dworem. Gorący upalny dzień, cisza, tylko w gałęziach modrzewia słychać brzęczenie pszczół i świergot malutkich jak koliberki ptaszków.

Brak komentarzy: