Z czasów mojej praktyki rolnej w
Brudzyniu przypominam sobie jeden z zabawnych epizodów. Pan
Kożuchowski zwykł był o godzinie 6 rano, przy pogodzie, wychodzić
na podwórze dla obejrzenia wypuszczanych z obory na okólnik, o tej
porze krów. Obora w Brudzyniu stała rzeczywięcie na bardzo wysokim
poziomie (miała przez pewien okres rekord wydajności mleka z krowy
w Polsce) zarówno ze względu na rasowy materiał hodowlany, jak i
wychów krów i organizację obory. Pan Ignacy Kożuchowski słusznie
był dumny ze swej obory, do której co trzy lata sprowadzał wprost
z Holandii buhaje, które z kolei po trzech latach odkupywał Ojciec
mój do Mikołajewic. Ranne spacery po podwórzu odbywał pan
Kożuchowski w dość oryginalnym stroju: koszula á la Słowacki,
bez spodni, białe, krótkie gatki, słomkowy kapelusz z meksykańskim
rondem i nocne pantofle. A że był wysokiego wzrostu z dużym,
okrągłym brzuchem, na wysokich cienkich nogach, więc razem ostać
była dość charakterystyczna, tym bardziej, że w ustach tkwiło na
dodatek wielkie cygaro.
W Brudzyniu była nieduża owczarnia,
której ozdobą był wielki tryk, wesoły baran z poczuciem humoru,
którego ulubionym numerem było uderzenie czołem, rogami, w
siedzenie niespodziewającej się niczego osoby. Przy tym był bardzo
łagodny i wzbudzający zaufanie. Chodził z nami jak pies, ale
obserwował bacznie i gdy zobaczył, jak ktoś staje tyłem i nie
uważa – nie wytrzymywał nerwowo, odsadzał się kilka metrów do
tyłu i niespodziewanie uderzał głową w siedzenie, podbijając
przy tym ofiarę do góry tym wyżej, im była lżejsza i młodsza.
Dzieci wylatywały w górę, dorośli bardzo rzadko, przeważnie
padali na ręce o kilkanaście kroków dalej.
Pewnego dnia, byłem wtedy na środku
wielkiego podwórza, widzę p. Kożuchowskiego tak zainteresowanego
którąś z krów rekordzistek (62 litry mleka – w jednym dniu), że
zapomniał na chwilę o baranie. W tym samym momencie zobaczyłem
Piusa Kożuchowskiego, wychodzącego z parku na podwórze, jak
pokazuje mi palcem swego ojca i zbliżającego się skrycie barana.
Teraz już akcja rozwija się w szybkim tempie: baran zbliża się z
tyłu do p. Kożuchowskiego, odsadza się na dobre 4 metry i patrzy
chwilę na swą przyszłą ofiarę. Spojrzałem na Piusa, ten pęka,
pokłada się ze śmiechu, ale nie zdążył uprzedzić ojca, gdy
baran startuje, daje dwa skoki w tumanie kurzu i bije pana
Kożuchowskiego z rozpędu. Gdy kurz i pył opadł, zobaczyliśmy p.
Kożuchowskiego podnoszącego się z ziemi. Pius w dalszym ciągu nie
może powstrzymać się od śmiechu, to też obrywa od ojca parę
słów prawdy: „Patrz, Władek, jakiego mam syna. . . jeszcze się
śmieje jak idiota”. Pan Kożuchowski, tak jak mój Ojciec, nazywał
mnie zawsze Władek, a nie Michał.
Po krótkiej chwili całe zajście
przechodzi jednak w niepamięć, bo pan Kożuchowski był człowiekiem
wielkiej dobroci, a barana lubił i miał do niego słabość. To też
w przykładnej zgodzie doszliśmy we trójkę do śpichrza dla
sprawdzenia czyszczenia ziarna do siewu. Na drugim piętrze śpichrza
stała na środku nowiutka trumna, którą pan Kożuchowski
sprowadził z Koła dla siebie i od czasu do czasu chodził ją
oglądać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz