piątek, 29 września 2023

Brudzyn

Z czasów mojej praktyki rolnej w Brudzyniu przypominam sobie jeden z zabawnych epizodów. Pan Kożuchowski zwykł był o godzinie 6 rano, przy pogodzie, wychodzić na podwórze dla obejrzenia wypuszczanych z obory na okólnik, o tej porze krów. Obora w Brudzyniu stała rzeczywięcie na bardzo wysokim poziomie (miała przez pewien okres rekord wydajności mleka z krowy w Polsce) zarówno ze względu na rasowy materiał hodowlany, jak i wychów krów i organizację obory. Pan Ignacy Kożuchowski słusznie był dumny ze swej obory, do której co trzy lata sprowadzał wprost z Holandii buhaje, które z kolei po trzech latach odkupywał Ojciec mój do Mikołajewic. Ranne spacery po podwórzu odbywał pan Kożuchowski w dość oryginalnym stroju: koszula á la Słowacki, bez spodni, białe, krótkie gatki, słomkowy kapelusz z meksykańskim rondem i nocne pantofle. A że był wysokiego wzrostu z dużym, okrągłym brzuchem, na wysokich cienkich nogach, więc razem ostać była dość charakterystyczna, tym bardziej, że w ustach tkwiło na dodatek wielkie cygaro.
W Brudzyniu była nieduża owczarnia, której ozdobą był wielki tryk, wesoły baran z poczuciem humoru, którego ulubionym numerem było uderzenie czołem, rogami, w siedzenie niespodziewającej się niczego osoby. Przy tym był bardzo łagodny i wzbudzający zaufanie. Chodził z nami jak pies, ale obserwował bacznie i gdy zobaczył, jak ktoś staje tyłem i nie uważa – nie wytrzymywał nerwowo, odsadzał się kilka metrów do tyłu i niespodziewanie uderzał głową w siedzenie, podbijając przy tym ofiarę do góry tym wyżej, im była lżejsza i młodsza. Dzieci wylatywały w górę, dorośli bardzo rzadko, przeważnie padali na ręce o kilkanaście kroków dalej.
Pewnego dnia, byłem wtedy na środku wielkiego podwórza, widzę p. Kożuchowskiego tak zainteresowanego którąś z krów rekordzistek (62 litry mleka – w jednym dniu), że zapomniał na chwilę o baranie. W tym samym momencie zobaczyłem Piusa Kożuchowskiego, wychodzącego z parku na podwórze, jak pokazuje mi palcem swego ojca i zbliżającego się skrycie barana. Teraz już akcja rozwija się w szybkim tempie: baran zbliża się z tyłu do p. Kożuchowskiego, odsadza się na dobre 4 metry i patrzy chwilę na swą przyszłą ofiarę. Spojrzałem na Piusa, ten pęka, pokłada się ze śmiechu, ale nie zdążył uprzedzić ojca, gdy baran startuje, daje dwa skoki w tumanie kurzu i bije pana Kożuchowskiego z rozpędu. Gdy kurz i pył opadł, zobaczyliśmy p. Kożuchowskiego podnoszącego się z ziemi. Pius w dalszym ciągu nie może powstrzymać się od śmiechu, to też obrywa od ojca parę słów prawdy: „Patrz, Władek, jakiego mam syna. . . jeszcze się śmieje jak idiota”. Pan Kożuchowski, tak jak mój Ojciec, nazywał mnie zawsze Władek, a nie Michał.

Po krótkiej chwili całe zajście przechodzi jednak w niepamięć, bo pan Kożuchowski był człowiekiem wielkiej dobroci, a barana lubił i miał do niego słabość. To też w przykładnej zgodzie doszliśmy we trójkę do śpichrza dla sprawdzenia czyszczenia ziarna do siewu. Na drugim piętrze śpichrza stała na środku nowiutka trumna, którą pan Kożuchowski sprowadził z Koła dla siebie i od czasu do czasu chodził ją oglądać.

Brak komentarzy: