sobota, 4 października 2008

Najmłodsze lata - Warszawa, Łódź

W 1907 roku Matka moja wyjeżdża ze mną z Brzeźna ku rozpaczy Babki i zamieszkujemy w Warszawie przy ulicy Kruczej 7 (później na Wilczej 62). Matka dysponowała jeszcze wówczas kapitałem jaki jej pozostał z działów rodzinnych. Były to dla Matki najprzyjemniejsze lata, dużo jeździła po świecie: Włoch, Egiptu (z bratem Jerzym Olszowskim), ze mna do Szwajcarii (Montreux), nad Adriatyk do Fiume, Abazzii, Triestu, a najczęściej ze mną do "niemiec" - Reinerz, Altheide (Polanica), Kudowa, Stolpmunde (Ustka) i Colberg (Kołobrzeg).



W Warszawie Matka pracowała dużo społecznie: uczyła dzieci katechizmu, pracowała w Towarzystwie Ochrony Kobiet, opiekującym się młodymi kobietami, które znalazły się w Warszawie z prowincji w poszukiwaniu pracy. Pełniła po nocach dyżury na warszawskich dworcach kolejowych dla zaopiekowania się kobietami potrzebującymi doraźnej pomocy i opieki.

W tym czasie sytuacja Babki mojej Bronisławy Hałłaczkiewiczowej bardzo się zmieniła. Po śmierci męża Bronisława Hałłaczkiewicza w Nauheim, Babka gospodarowała sama nadal w Brzeźnie; po półtora roku jednak wyszła powtórnie za mąż bardzo niefortunnie za Kazimierza Żukowskiego, biznesmena i bonvivera z Łodzi, który Babkę namówił do sprzedaży Brzeźna i nabycia fabryk w Łodzi. Transakcje doszły niestety do skutku, a doprowadziły po dziesięciu latach do likwidacji fabryk. W Łodzi nabyła więc dwie duże fabryki na posesjach przy ulicy Konstantynowskiej Nr. 98, 100 i 102. Do Babki należały tylko mury z uzbrojeniem, światłem i siła napędową: elektryczną dla jednej fabryki, parową dla drugiej, dom-pałacyk, ogródek owocowy i podwórza. Fabryki te wydzierżawili fabrykanci przeważnie Żydzi, instalowali swoje warsztaty włókiennicze i produkowali tekstylia na swój rachunek. Do wybuchu pierwszej wojny światowej fabryki przynosiły babce dochody, którymi dzieliła się z moją Matką. Kontrolę finansową prowadził Babci brat, mój wuj Jerzy Olszowski przyjeżdżając co miesiąc do Łodzi z Warszawy.

Do szóstego roku życia byłem wychowywany jednocześnie przez Babkę (I-e voto Hałłaczkiewiczową, II-e voto Żukowską) i Matkę w Brzeźnie, później w Łodzi, wreszcie przez samą Matkę już w Warszawie. Dla obydwóch byłem w życiu wszystkim. Zwłaszcza dla Babci, rozpuszczała mnie zupełnie. Matka przebywając ze mną dłużej musiała od czasu do czasu, dla utrzymania posłuszeństwa bić mnie "po łapach", ale chociaż mnie to zawsze porządnie bolało, bo Matka była bardzo silna, to jednak pocieszałem się złośliwie, że Mamusię to bicie kosztuję więcej bólu i żalu, niż mnie. Pomimo to, a może właśnie dlatego, dla Matki byłem lepszy niż dla babki, bo Matkę kochałem ale i bałem się jej jednocześnie. Matka nawet ze mną nie była cierpliwa, za to Babcia miała dla mnie tylko anielskiej wprost cierpliwości, że mogłem sobie pozwolić na bezkarne jej dokuczanie.

Dużo później, gdy już byłem znacznie starszy, zrozumiałem z żalem i upokorzeniem ile dziecinnej, głupiej złośliwości i dokuczeń dopuszczałem się do kochanej przecież Babci. Tak to jest z dobrocią tych kochających, o niewinnych oczach, naszych dzieci, a ja przecież nie byłem chyba gorszy, ani lepszy od innych.

Najmłodsze lata - Brzeźno (część II)

Dziadek mój Ludwik Mazurkiewicz syn Józefa i Adeli z Dzierzbickich (z Księstwa Poznańskiego) urodzony w 1839 r. w Przespolewie w Kaliskim ożeniony był z Laurą Hałłaczkiewicz, jedną z sześciu córek (było jeszcze trzech synów) prababki Hałłaczkiewiczowej, Rogozińskiej z domu.
Do Hałłaczkiewiczów należał wówczas klucz: Przatów Górny i Dolny oraz Dziadkowice, wszystkie majątki koło Szadku po wschodniej stronie Warty.
Dziadek Ludwik Mazurkiewicz pozostawił po sobie synom: Wiesławowi - pięknie położone nad samą Wartą Mikołajewice i Adamowi - graniczące z Mikołajewicami od zachodu urodzajną o żyznej glebie Sochę. Dziadek Ludwik był wysokim, postawnym mężczyzną około dwóch metrów wzrostu z wielką czarna brodą. Despotyczny i gwałtowny był postrachem otoczenia; trzymał krótko gospodarstwo, żonę i starszego syna Adama. Ojca mego Wiesława kochał bardzo i rozpuszczał.

Babka Laura była przeciwieństwem dziadka: cicha, spokojna, łagodna, zrezygnowana. Nie mogła być szczęśliwa; miała zamiłowania literackie, pisała wiersze.

Ojciec mój urodził się w 1867 roku w majątku Moskurnia koło Koźminka w Kaliskim. Był typowym intelektualistą: bardzo zdolny, ukończył Wydział Prawny Uniwersytetu Warszawskiego ze złotym medalem. Umysł ścisły, logiczny o szerokich zainteresowaniach. Zamknięty w sobie, małomówny, usposobiony sceptycznie i pesymistycznie, przy tym niepozbawiony poczucia humoru. Nie znosił sprzeciwu (bo tez najczęściej miał rację). Wynikający z poszanowania tradycji konserwatyzm łączył z prawdziwym zrozumieniem i uznaniem współczesnych zasad demokracji.
Do końca życia pełnił obowiązki sędziego pokoju w pobliskim miasteczku Warcie n/wartą, nie pobierając pensji za dwudziestoletnią prace w sądzie. W Mikołajewicach udzielał zawsze bezpłatnych porad prawnych wszystkim gospodarzom z całej okolicy, czym sobie zjednał dużą popularność i opinię chłopów, że sędzia z Mikołajewic to uosobienie prawości, mądrości i sprawiedliwości.

W pobliskim miasteczku, warcie żyło kilkadziesiąt ubogich rodzin żydowskich trudniących się drobnym handlem. Bogatsi Żydzi prowadzili zyskowny handel drewnem i żelazem, co dawało im pokaźne dochody - biedni Żydzi żyli w nędzy. Okoliczne majątki handlowały z ta biedota w bardzo małym zakresie: jakieś poślady, czasem cielęta, skóra padłych zwierząt itp., to też często na przednówku rodziny te były w prawdziwej biedzie. Dopiero po śmierci Ojca dowiedziałem się, ze najbiedniejszym Żydom wysyłał w krytycznych dla nich chwilach, na przednówku po parę metrów pszenicy lub żyta, jako bezzwrotna pomoc.
Wiesław Mazurkiewicz
Ojciec był średniego wzrostu, delikatnej budowy. Po Hałłaczkiewiczach odziedziczył tatarski skośny wykrój oczu, okrągły kształt głowy i wystające nieco kości policzkowe, co nie przeszkadzało, że był za młodu bardzo przystojny i miał duże powodzenie u pań. O usposobieniu raczej poważnym, nie przepadał za towarzystwem i zabawami; za czasów studenckich lubił wino w gronie przyjaciół i kolegów.
Do sportów Ojciec nie zdradzał specjalnego zamiłowania. Fechtował się ( znalazłem w Mikołajewicach stare niemieckie rapiery pojedynkowe), jeździł konno i polował. Ojciec bardzo dobrze strzelał. W Mikołajewicach w parku zakopane były jeszcze w czasie pierwszej wojny światowej pistolety pojedynkowe, których pomimo poszukiwań ich z Ojcem nie mogliśmy już odnaleźć.

Po ukończeniu uniwersytetu Ojciec odbył aplikację prawną i wyjechał za granicę do Europy zachodniej, Paryża. Po powrocie osiadł w Mikołajewicach. dziadkowie pozostawili mu majątek, sami zamieszkali w Sieradzu, Babka później w Warszawie. W Mikołajewicach Ojciec pozostaje już do czasu swojego ślubu tj do 1903 roku.
Karolina MazurkiewiczPo roku małżeństwo rodziców rozpada się. Zbyt duże były różnice dwóch silnych charakterów i usposobień. Matka wraca do Brzeźna, Ojciec pozostaje sam w Mikołajewicach sam. Żadne z rodziców nie wstąpiło w ponowne związki małżeńskie. Matka przeprowadziła bardzo kosztowne postępowanie rozwodowe w Watykanie (jeździła w tym celu do Rzymu) zakończone unieważnienie małżeństwa po dwudziestu paru latach! Po wyjeździe Matki Ojciec prowadził w Mikołajewicach całkowicie samotne życie: nie przyjmował nikogo nawet z rodziny, za wyjątkiem ciotecznych braci Smogorzewskich, Janusza prokuratora z Warszawy i Cezarego, sędziego z Warszawy, oraz Wilczewskich, inżynierów z Warszawy. Wyjątek stanowili [również] dwaj bracia Kożuchowscy - Ignacy z Brudzynia k/Koła, przyjaciel Ojca Telesfor, mecenas z Kalisza oraz pan Jan Unrug z Sulmowa w Kaliskim. Sam nie bywał nigdzie. Towarzystwo w sąsiedztwie uważał za nieciekawe i niestojące na odpowiednim poziomie intelektualnym i wykształcenia. Przez kilkanaście lat Ojciec wyjeżdżał zaledwie kilka razy do Poznania i Warszawy.

Do scharakteryzowania rodziców posłużyć może ich wzajemny stosunek do siebie po zerwaniu małżeństwa: nigdy nie słyszałem ze strony rodziców najmniejszej wymówki czy skargi, nigdy żadnego złego słowa ze strony Matki w stosunku do Ojca, ani ze strony Ojca o Matce. Pochodzili z jednego środowiska; oboje byli wysokiej próby.

piątek, 3 października 2008

Najmłodsze lata - Brzeźno (część I)


Matka moja Karolina z Olszowskich urodziła się w 1886 roku w Niewiadowie, (rodzinnym majątku Olszowskich w Piotrkowskim - pochodzili z pobliskiej Olszowy) z matki Karoliny z Zabłockich i ojca Władysława Olszowskiego urodzonego w r. 1835, dziedzica Niewiadowa i właściciela Kopca i Bukowa.

W drzewie genealogicznym rodu Olszowskich, prowadzonym od 1376 roku figurował Arcybiskup Andrzej Olszowski, który w 1677 roku w czasie bezkrólewia zastępował Króla Polskiego, co było powodem dyskretnej dumy rodziny Matki.

Matka była trzynastym dzieckiem swoich rodziców. Przystojna, z uroczym, pełnym wdzięku uśmiechem i serdecznością zjednywała sobie wszystkich. Silnej budowy, zdrowa, wysportowana świetnie jeździła konno, polowała, grała w tenisa (złoty dżeton na Konkursie w Kairze z Anglikami) i tańczyła. Usposobienie miała żywe, była wesoła, lubiła towarzystwo, przepadała za balami i zabawami.

Charakter i umysłowość odziedziczyła Matka po Olszowskich, a Olszowscy byli typowymi przedstawicielami naszej szlachty: religijna, patriotyczna, prawa, prostolinijna, energiczna i uczuciowa - z drugiej strony: despotyczna, nieustępliwa, gwałtowna i porywcza. Wrodzona dobroć i serce łagodziły bardzo te ostatnie cechy.

Wykształcenie odbyła ówczesne: prywatne komplety (historia Polski, jej dzieje, kultura, tradycje), później pensja p. Sierpińskiej w Warszawie, znała francuski i niemiecki.

Babka Karolina Olszowska z Niewiadowa zmarła przy urodzeniu trzynastego dziecka t.j. Matki mojej w 1886 r. Wychowaniem Matki zajęła się jej najstarsza siostra Bronisława Olszowska urodzona w 1863 r. która odtąd uważała Matkę moją za własną córkę, a później mnie za wnuka, którego kochała i rozpieszczała ponad wszelką miarę.

Ciotka Bronisława Olszowska (nazywana przeze mnie zawsze Babcią) otrzymała w wyniku działów rodzinnych Brzeźno, stuwłókowy majątek, 20 kilometrów na południe od Sieradza, na zachodniej stronie Warty. Poślubiła inżyniera Bronisława Hałłaczkiewicza, który pracował na kolei Warszawsko-Wiedeńskiej. Byli szczęśliwym, kochającym się małżeństwem. "Dziadek" Bronisław osiadł po ślubie z Babcią w Brzeżnie i odtąd wspólnie opiekowali się z całym oddaniem i sercem Matka moją, jak własną córką. Dziadek Bronisław był poważnie chory na serce; niedługo potem zmarł w czasie kuracji w Nauheim.

W 1903 roku odbył się ślub Rodziców moich. Ojciec był siostrzeńcem "dziadka" Bronisława, gdyż siostra dziadka Laura Hałłaczkiewicz była matka mego Ojca, a moja prawdziwa już babką. Małżeństwo Rodziców "zrobione" było prawdopodobnie przez bakę t.j. Bronisławę Olszowską, najstarsza siostrę Matki, która Matkę wychowała. Babka uważała, że obie strony robią dobrą partję, co w tych czasach, w tym środowisku, uważane była za najzupełniej do małżeństwa wystarczające. Babcia, jako Olszowska nie znosiła sprzeciwu, więc małżeństwo zostało zawarte pomimo krańcowych różnic charakterów i usposobień rodziców.

W rok po ślubie, w 1904 roku Rodzice się rozchodzą. Matka wraca do Brzeźna, gdzie 19-ego września przychodzę na świat. "Babka" Bronisława Hałłaczkiewiczowa świata nie widzi poza mną. Już jako jednoroczne niemowlę miałem ustaloną przez Babcię pozycję w Brzeźnie. Może świadczyć o tym chociażby taki obrazek z tych czasów:
Wieczorem przy kolacji w sali jadalnej, przy długim stole siedzi, jak zwykle dwadzieścia osób. Skład codzienny: rodzina, rezydenci, rządca, praktykanci rolni. W szczycie stołu, na pierwszym miejscu siedzi moja Babka. Niańka wnosi mnie i sadza babce na kolanach. Byłem zawsze wesoły, więc ze śmiechem wkładam obie małe łapy w kartofle, przenoszę je Babce do talerza z mlekiem zsiadłym i rozradowany zaczynam miesić kartofle w mleku. Matka moja i kilka najbliższych osób podrywa się z miejsc, żeby mnie zabrać, ale Babka nie pozwala... "nie wolno dziecku zabraniać zabawy ... niech się bawi!". Tak mniej więcej mijały Moje pierwsze lata życia w Brzeźnie.
Wiesław Władysław Michał Mazurkiewicz