Oddziaływanie
przyrody na mnie było tym większe, że w Mikołajewicach byłem
zawsze sam, z Ojcem. Ojciec utrzymywał rzadkie stosunki towarzyskie
tylko z dwoma swymi przyjaciółmi: panami Kożuchowskim z Brudzynia
i Unrugiem z Sulmowa. Do mnie przyjeżdżał tylko jeden: Piusek
Kożuchowski raz lub dwa razy do roku na dwa tygodnie. Byłem więc w
Mikołajewicach przeważnie sam, z koniem i psem. Nauczyło mnie to
jednej rzeczy: nigdy nie nudzę się będąc sam; jak nie mogę być
z przyrodą, wystarczy mi „mechanika” lub książka. Nudzić mogą
tylko ludzie, zwłaszcza ludzie gadatliwi.
Powracając teraz
do lat 1921 – 1922: kilka wspomnień z wakacji spędzanych w
Mikołajewicach. Któregoś roku odwiedziliśmy z Ojcem jego
przyjaciela Jana Unruga w Sulmowie koło Goszczanowa o kilkanaście
kilometrów od Mikołajewic w stronę Kalisza. Jan Unrug był
starszym już panem, pochodził ze starej, dawnej i znanej rodziny
niemieckiej, od dawna już całkowicie i wiernie spolszczonej. Był
to człowiek wysokiej klasy, dużej kultury i wykształcenia,
oczytany, o zamiłowaniach humanistycznych. Stanowił więc dla Ojca
właściwe towarzystwo; przyjaźnili się też bardzo, co nie
przeszkadzało, że widywali się dwa lub trzy razy do roku. Pan
Unrug miał duże poczucie humoru, podobnie jak mój Ojciec, ale i
swoje dziwactwa, był starym kawalerem.
Otóż podczas jednej z takich wizyt
(raz na pół roku) po dłuższej rozmowie pana Unruga z Ojcem,
zasiedliśmy w Sali jadalnej do kolacji: Ojciec, pan Unrug i ja. Duża
sala jadalna, stół na kilkanaście osób i nas trzech. Pod koniec
wykwintnie podanej przez służącego kolacji, pan Unrug zawołał
tak zwanego „Becia” – starego służącego, dawnego
kamerdynera, obecnie już na emeryturze. Była to charakterystyczna,
zabawna postać: staruszek, grubasek, łysawy, o twarzy Szwejka i
takiejże postury i wyglądu. „Becio” przyszedł razem z gosposią
„Jagusią” – kubek w kubek do niego podobną: w podeszłym
wieku, okrągła wesoła. Kiedy już stanęli na środku Sali, na
prośbę pana Unrugapara ta odśpiewała ludowe piosenki (kuplety) z
okolic Sulmowa.
Pan Unrug
przepadał za prawdziwym, niefałszowanym folklorem i słuchał tych
piosenek zawsze z niesłabnącym zainteresowaniem i przyjemnością.
Tylko w Sulmowie, przy takich okazjach, zdarzało mi się widzieć
Ojca śmiejącego się tak szczerze i otwarcie. Zwykle można było
zobaczyć tylko lekki sceptyczny uśmiech.
Piosenki śpiewane
przez „Becia” i „Jagusię” były oryginalnymi otworami
ludowymi z Sulmowa i okolic; niewybredne, dosadne i śmiałe. Do
najprzyzwoitszych przyśpiewek należał na przykład refren:
. . . Nikomu tak nie przystoi
Jak Jagusi i Beciowi
Gdy tak stoją koło kupy
Wyglądają jak dwie du . . .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz