W czasie z kolei pobytu Piusa w
Mikołajewicach mieliśmy inne przygody, jak na przykład z rowerem –
welocypedem. Był to znaleziony przez nas na strychu staroświecki z
jednym kołem (przednim) wielkim i drugim, tylnym, mniejszym.
Uruchamianie roweru nastręczało duże trudności, bo zardzewiały
od kilkudziesięciu lat rower nie był używany, to też jeździć na
nim było dość ciężko. Postanowiliśmy ułatwić sobie jazdę w
ten sposób, żeby zjeżdżać z pochylni, jaką stanowił stromy
stok trawnika porosły świerkami, schodzący w parku od dworu do
kanału Warty. Pochyłość nie była długa, ale za to stroma,
trawnik nierówny. Dosyć że jak wsadziłem Piusa na welocyped i
zepchnąłem z góry, to ruszył w dół prędzej, niż się
spodziewał, a że rower przy tym skakał na kretowiskach i dziurach,
i dla uniknięcia świerków trzeba było jeszcze kręcić kierownicą
– więc ostatecznie przed samym już kanałem zatrzymało się
kłębowisko składające się z roweru, Piusa i świerków. Spodnie
Piusa poszły w strzępy. Jak przyszliśmy z Piusem na podwieczorek
pod modrzew, pan Kożuchowski spojrzał tylko na Piusa i mówi z
wyrzutem „To ja przez pięćdziesiąt lat nosiłem bekieszę po
dziadku, a ten wczoraj dostał spodnie po przerobieniu z bekieszy i
dzisiaj, patrzcie sami – spodni niema. I rzeczywiście, spodni już
nie było
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz