Do najprzyjemniejszych chwil z czasów
wakacji letnich należały tygodnie spędzane wspólnie z serdecznym
moim przyjacielem Józefem Piusem Kożuchowskim, zwanym powszechnie
Piuskiem. Było tradycją w rodzie Kożuchowskich, że tylko te dwa
imiona przeplatały się w pokoleniach: dziad – Ignacy, syn –
Pius, wnuk – Ignacy, itd. Pius był synem pani Marii ze Schmidtów
i pana Ignacego Kożuchowskiego, przyjaciela mojego Ojca.
Brudzyń państwa Kożuchowskich leżał
w starostwie Kolskim, 50 kilometrów od Mikołajewic i graniczył ze
Smoliną państwa Maringe’ów. Inżynier Tadeusz Maringe ukończył
mechanikę w Anglii i ożeniony był z panią Tolą Wyganowską.
Matką jego była siostra pana Ignacego Kożuchowskiego, stąd
bliskie pokrewieństwo. Nie mówią już o Brudzyniu, w którym
uważano mnie na równi z Piuskiem za syna – dom państwa
Maringe’ów w Smolinie był tak dla mnie miły, gościnny i
serdeczny, że i tu uważano mnie za domownika, zwłaszcza gdy przez
parę tygodni codziennie mnie u siebie widywano.
W czasie lata Ojciec pozwalał mi na
wyjazd do Brudzynia na dwa do czterech tygodni. Brałem wtedy zmianą
bielizny, butów i przybory toaletowe do siodła i wyruszałem konno,
naturalnie na swojej ulubionej „wierzchówce” do Brudzynia; po
czterech, pięciu godzinach byłem na miejscu. W Brudzyniu oprócz
Piusa przebywali zawsze jego koledzy czy kuzyni, tak że towarzystwo
nasze liczyło 4 do 6 chłop[ców w naszym wieku. Poza tym jeszcze i
w Smolinie było czworo Maringe’ątek, ale była za mali dla nas.
I tak całą kompanią bawiliśmy się doskonale, przeważnie konno w
polu, ze strzelbami w lasach, w Indian, kowbojów. Rozbijaliśmy się
konno, przeskakując w biegu z jednego konia na plecy sąsiedniego
jeźdźca, i t.d. W lasach i zagajnikach Smoliny polowaliśmy na
dzikie króliki i lisy; na jesieni na kuropatwy i przepiórki
powyciąganymi ze strychu w Brudzyniu sztucerami i dubeltówkami.
Znaleźliśmy nawet starą „Diwerówkę” prawdopodobnie jeszcze z
powstania 1863 roku, ze skróconymi lufami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz