niedziela, 21 grudnia 2008

I Wojna Światowa - Borczyca, Parski

7 kilometrów od Kalisza, na samej granicy rosyjsko-niemieckiej leżał majątek Borczyska należący do moich stryjostwa Gliwiczów (ona Kaczorowska z domu). Matką stryja była jedna z sześciu Hałłaczkiewiczówien z Przatowa pod Szadkiem. Jak cała rodzina Ojca odnoszą się do Matki mojej i mnie z całą serdecznością. Dowiadują się o nas i przysyłają do palącego się już Kalisza powóz w parę koni, którym zabiera nas do Borczysk.

Jakże wiernie i prawdziwie opisała Maria Dąbrowska te czasy w Kaliszu w swoich "Nocach i Dniach". Pokolenie moich rodziców znało jeszcze osobiście wszystkie postacie występujące w tej epopei Ziemi Kaliskiej.

Na drugi dzień po naszym przyjeździe do Borczysk, graniczny posterunek kozacki opuszcza strażnicę (tak zwany kordon) w Borszczyskach i uchodzi na wschód. Jako dziesięcioletni chłopak pomagałem Kozakom pakować się i wynosić z Polski, jak to już wówczas i słusznie przewidywałem. Po kwadransie nadjeżdżają Niemcy: dwaj husarze na rosłych, ciężkich, wypasionych koniach. Co za porównanie z małymi, sympatycznymi chmyzami kozackimi, które widać jeszcze na horyzoncie.

Niemcy zsiedli z koni, które podprowadzili je do żurawia i zaczęli poić. Stałem przy korycie z zaciekawieniem obserwując wspaniałe rzędy na koniach i uzbrojenie huzarów. Bardzo mnie zainteresowało u Niemców umieszczenie karabinów przy koniach: mieli je przytroczone planowo przy siodłach, co mi się bardzo podobało, bo nie obciążało kawalerzystom pleców, jak u Kozaków.

Po napojeniu koni husarze zapalili cygara, dosiedli koni i spokojnie bez pośpiechu ruszyli stępa za widocznymi jeszcze Kozakami. Stałem rozczarowany i rozżalony na Niemców, że nie dogonili Kozaków i że nie strzelają do siebie.

Po miesiącu pobytu w Borczyskach Matka poprosiła stryja o konie i powóz,żeby dostać się jakoś na drugą stronę frontu i dobrnąć wreszcie do Warszawy. Stryj odradzał ryzykowaną wyprawę poprzez front między dwoma wojskami, ale Babka i Matka, jak zwykle zresztą umiały postawić na swoim. Nazajutrz o świcie wyruszyliśmy z gościnnych Borczysk na wschód. Jechaliśmy 16 godzin z dwoam poasami dla nakarmienia i odpoczynku koni klucząc między widocznymi z daleka wojskami. Napotykane konne patrole niemieckie dopytywały się o Kozaków. Nie widzieliśmy bezpośrednio walk, słychać było tylko pomruki ciężkiej artylerii i widać wybuchy pocisków. W końcu, nie wiedząc kiedy, mineliśmy linię frontu.

W Uniejowie zobaczyliśmy po raz pierwszy Moskali; w Łęczycy było ich pełno. W końcu dobrnęliśmy do Parsk, 12 kilometrów od Łęczycy, majątku wuja Stefana Olszowskiego, brata Matki.

Tego lata przez Parski przechodziła armia rosyjska generała Howikowa. Wspaniale prezentowały się dywizje kawalerii na świetnych koniach. Jechali czwórkami, pułk za pułkiem, na dobranych maścią w szwadronach koniach, przez dwa dni i noce, pod Łódź, wstrzymać Niemców w ich marszu na Warszawę.

W kilka dni później ta piękna armia Howikowa została zupełnie rozbita przez Niemców, którzy zastosowali po raz pierwszy w tej wojnie zmasowany ogień karabinów maszynowych. Niedobitki kawalerii wycofują się przez Parski przez cały dzień w odwrotnym już kierunku.

Któregoś dnia na moście przy parku na Nerze widziałem potyczkę ułanów pruskich z rosyjskimi dragonami. Skończyło się na tym, że ostrzelali jedni drugich z karabinów, nie robiąc so¬bie wzajemnie krzywdy i rozjechali się do swoich. Czymprędzej pozbierałem łuski głodki i magazynki od nabojów - największe skarby dla dziesięcioletniego chłopca.

W Parskach zostaliśmy już na dłużej, a i później przez parę lat z rzędu, przebywaliśmy z Matką u gościnnych, serdecznych wujostwa, Olszowskich, których trzy córki w moim mniej-więcej wieku stanowiły dla mnie najprzyjemniejsze, najmilsze towarzystwo o jakim, można marzyć w tym wieku. Toteż zżyłem się z parskowskimi dziewczynkami jak rodzony brat. Ten serdeczny stosunek trwał już stale między nami.

Z pobytu w Parskach mam najmilsze wspomnienia: z najmłodszą Maniusią całymi dniami łowiliśmy w Nerze, przepływającym przez park, szczupaki, okonie i węgorze. Najstarsza Jasia była już dorastającą panienką dla której Wujostwo urządzali bale i zabawy towarzyskie, na które zjeżdżała się okoliczna młodzież a sąsiedztwa. Było gwarno i wesoło.

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

"Stałem rozczarowany i rozżalony na Niemców, że nie dogonili Kozaków i że nie strzelają do siebie."

Też bym taki stał :)

mAk

Prawnuk... pisze...

Teraz Kozaków już nie uświadczysz pod Kaliszem ;)

Anonimowy pisze...

Rozczarowałeś mnie i rozżaliłeś ;)

mAk

Prawnuk... pisze...

hehe

PS Moze sie zarejestruj - wtedy nie bedziesz anonimowy :)

mAk pisze...

Pstryknąłem na "Zapomniałem hasło" i, ej ej, okazało się, że mam tu konto :P

mA...ee, to już nie będzie potrzebne :]